Z Tomaszem Skrzypniakiem – znanym z roli starszego aspiranta Krystiana Górskiego – rozmawia Marta Jacukiewicz
Tomku, ile czasu zajmie Policji zdobycie numeru do kogoś, kogo znam tylko imię i nazwisko?
Hmm… Musisz zapytać się prawdziwego policjanta (śmiech).
A często zdarza się, że ktoś na ulicy powie do Ciebie „Panie Krystianie”?
Częściej słyszę „Panie Krystianie” niż „Panie Tomaszu”. Ludzie też nie zwracają uwagi na to, kogo mijają na ulicy. Ciekawe jest natomiast to, że w momencie kiedy ktoś już mnie rozpozna w ostatniej chwili – po jego minie widzę, że zaczyna się zastanawiać „czy to rzeczywiście on czy nie on?”. Inna sytuacja jest na przykład podczas zakupów. Pani, która mnie obsługuje ma więcej czasu aby się przyjrzeć kto przed nią stoi. Zdarzają się sytuacje kiedy słyszę, że pani ogląda nasz serial, że lubi postać, którą gram. Jest to miłe.
Krystian jest postacią bardzo ciekawą, dobrą…
Całe szczęście, że postać jest pozytywna (śmiech). Czasami ludzie mają trudność w zrozumieniu, że serial to serial, nie rzeczywistość. To jest w ogóle absurd. Jeśli widać nas na ekranie, to wiadomo, że grany. Jest to wyreżyserowane. Mogę być dobrym człowiekiem, ale w serialu – grać złego. I odwrotnie.
Zdarzają się i takie sytuacje, że ktoś Tobie radzi jak powinieneś się zachować w konkretnej sytuacji jako Krystian Górski?
Są sytuacje kiedy zmieniamy scenariusz, ale tylko w przypadku kiedy jest on niespójny z kontynuacją konkretnego wątku. Poza małymi wyjątkami, musimy grać tak jak jest napisane.
Jaka atmosfera panuje na planie?
Pracujemy ze sobą przez 12, czasem przez 14 godzin dziennie. Zimą nawet więcej. Gdybyśmy się nie lubili, czy byłaby nerwowa atmosfera – byłoby bardzo ciężko ze sobą wytrzymać. Całkiem niedawno miałem też przyjemność udzielić wywiadu dla jednej z telewizji internetowej. Ekipa telewizyjna była zaskoczona atmosferą, jaką u nas panuje.
Poza pracą macie kontakt, prywatnie?
Oczywiście. Jakiś czas temu byliśmy z ekipą na gokartach. Był reżyser, dźwiękowiec, operator. Przez 40 minut jeździliśmy na torze. Było rewelacyjnie!
Są czasem zgrzyty?
Oj, wiadomo, że jak się gra po kilkanaście godzin to czasem są zgrzyty. I to głównie z ekipą (śmiech). Szybko się to rozchodzi, przybijamy „piątkę” i ruszamy dalej. Nie mamy przecież po pięć latek, aby się na siebie obrażać.
A później powrót na plan. Które sceny lubisz grać najbardziej?
Z Olgierdem, sceny samochodowe. Jestem tylko ja i on. Znamy się, gramy długo, ogarniamy tekst. Zdarza się, że takie sceny nagrywany nawet w ciągu 15 minut. Tekstu też się uczę przed sceną. Oczywiście, czytam w domu cały scenariusz. Sceny z Olem, w samochodzie są fajne, bo czasami poruszamy również inne wątki, poza śledztwem.
Masz kontakt z ludźmi, z którymi chodziłeś do szkoły? Gratulują sukcesu, czy odwracają głowę?
Bardzo ciekawa była rozmowa sprzed kilku lat z kolegą, z którym chodziłem do liceum. Powiedział, że cały czas wierzył we mnie, wiedział, że mi się uda i podziwiał mój upór w dążeniu do celu, którym było najpierw dostanie się do Szkoły Teatralnej.
Casting za castingiem. Takie były początki?
Każdy casting jest nowym doświadczeniem. Czekanie, niepewność, milczący telefon… Kiedy poszedłem na casting do „Gliniarzy”, czułem, że dobrze mi poszło i miałem nadzieję, że się uda. Był drugi etap, więc znowu niepewność… Mieliśmy konkretne zadania – odegrania sceny.
Gdzie byś był gdyby nie „Gliniarze”?
Pewnie biegałbym dalej po castingach i szukał swojego miejsca.
Jakie masz pasje?
Motoryzacja. Kocham auta, motocykle. Uwielbiam duże silniki w samochodach, szybkość…
Oglądasz odcinki, w których grasz?
Oczywiście! Są takie odcinki, z których jestem bardzo zadowolony, a nieraz – załamany (śmiech).